La Senda Verde
La Senda Verde, Boliwia
Od dawna moim marzeniem było pracowanie z niedźwiedziami. Mogłam je spełnić w ośrodku La Senda Verde w Boliwii. W ośrodku mieszkały dwa uratowane niedźwiedzie okularowe, którymi miałam się opiekować. Ale zanim poznałam Arumę i Tipnis miałam poznać pozostałe zwierzęta (ptaki, żółwie, hirary, kinkażu, kapibarę, pakaranę, ostronosa) z ośrodka i obowiązki innych wolontariuszy. W sumie było nas ok. 20 osób, z czego trzy opiekowały się niedźwiedziami. Nie lada wyzwaniem było zapamiętać wszystkie obce twarze i imiona.
Bardzo podobał mi się ten ośrodek, bo wiele zwierząt poruszało się po nim swobodnie. Jednak zanim mogłam mieć bliski kontakt z małpami, przez 3 dni musiałam brać specjalne tabletki, które pozbawiły mnie niegroźnych dla ludzi, ale mogących stanowić zagrożenie dla małp pasożytów.
Podczas poprzednich wolontariatów zawsze musiałam iść do zwierząt, żeby spędzić z nimi czas, tutaj małpy przychodziły do nas. To było niesamowite. Wystarczyło usiąść w wolnej chwili na ławeczce czy kamieniu i już jakaś wskakiwała, żeby się przytulić. Pierwsza przyszła do mnie Selva (czepiak- czarna, smukła małpka z długim metrowym, chwytnym ogonem). Wdrapała się na moje kolana i wtulona we mnie zasnęła. Od tej chwili byłyśmy przyjaciółkami. Selva trafiła do ośrodka łysa (w wyniku złej diety) i niedożywiona. Udało się przywrócić jej zdrowie fizyczne, jest nieco mniejsza od innych czepiaków w jej wieku, ale jest zdrowa i ma piękne, czarne futro. Niestety zmiany w psychice okazały się nieodwracalne. Selva była nieobliczalna, tym bardziej doceniałam fakt, że w stosunku do mnie zawsze była miła i kochana. Oglądała moje sznurówki w butach, przychodziła się przytulić.
Druga przyszła do mnie Oliva. Sposób w jaki przyszła się przedstawić nieco mnie zdezorientował. Nagle coś pociągnęło mnie za rękę, a potem zaczęło się na mnie wdrapywać, ale powiedziałabym brutalnie. Zastanawiałam się czy ten czepiak czasem mnie nie atakuje. Na wszelki wypadek postanowiłam się nie ruszać. Tymczasem Oliva ( z przyczepionym do siebie jej dzieckiem) wdrapała się na moją głowę obejmując mnie za szyję ogonem, następnie zeszła i objęła mnie nogami w pasie i przytuliła się do mnie. W jej mniemaniu chyba byłyśmy już przyjaciółkami, wtedy nadeszła pora na prezentację dziecka (wówczas nie miałam pojęcia co ona robi i jak powinnam się zachować). Oliva odchylała się spoglądając to na mnie, to na dziecko. Maluch wyglądał jak łysy potworek z wielkimi oczami. Oliva zadowolona z prezentacji wystawiła szyję do całowania (jej poprzedni właściciel tego ją nauczył i Oliva na wszystkich wolontariuszach wymuszała pieszczotki).
Była jeszcze moja ukochana Pimi, która przychodziła się do mnie przytulać i na wszelki wypadek zakręcała jeszcze ogonem wokół mojego nadgarstka czy łydki. Pimi, która chciała, żebyśmy były tak blisko jak to możliwe, wymuszała na mnie przyjęcie najróżniejszych pozycji, aż żałowałam, że nigdy nie ćwiczyłam jogi.
W sumie było 16 czepiaków i większość z nich przychodziła, żeby je popieszczotkować. Kiedyś w tym samym czasie przyszły do mnie cztery: dwa siadły na kolanach, jeden na barkach i jeszcze jeden przytulił się z boku. Co prawda nie mogłam się ruszyć, ale było to cudowne uczucie.
Pierwszego dnia pobytu zawarłam jeszcze jedną przyjaźń – z dzikim ostronosem. Kantuta mieszkała w La Senda Verde z własnego wyboru – po prostu odkryła łatwe jedzenie – podjadała je żółwiom. Zostałyśmy przyjaciółkami od pierwszego dnia, kiedy szłam korytarzem dla wolontariuszy, Kantuta podążała równolegle ze mną do wyjścia, żebym mogła ją pomiziać, jak usiadłam wskakiwała na moje kolana, domagając się pieszczot. Z czasem na polecenie Vicky, współwłaścicielki ośrodka, zaczęłam ja karmić (żeby nie zjadała jedzenia żółwi), a Kantuta chodziła za mną niemal jak pies. W wolnych chwilach odwiedzałam też przeurocza Kapibarę, Wąsacza, czyli pakarane i Kinkę – kinkażu. Najwięcej czasu spędzałam z moimi niedźwiadkami , który przychodziły do nas w porze karmienia.
Codziennie o 7.15 mieliśmy poranne spotkanie wolontariuszy, a potem sprzątałyśmy (nasz team składał się z trzech dziewczyn) w zagrodach niedźwiedzi i zanosiłyśmy im jedzonko (owsiankę, połowę papai, surowe jajko, kawałek białego serka). Jedna z nas dawała Arumie orzeszki, druga stała na straży, a trzecia wchodziła do niego do klatki i sprzątała: myła jego miskę, „podłogę” w „jadalni”, zbierała resztki jedzenia. Codziennie sprawdzałyśmy też napięcie elektryczne w ogrodzeniu.
O 9 dostawaliśmy śniadanie. O 11.30 zanosiłyśmy niedźwiedziom przekąskę, czyli różne owoce (na zmianę papaję, arbuza, ananasa i kokosa), kukurydzę (Aruma dostawał 3 sztuki, a Tipnis 2) oraz mandarynki. O 12.30 mieliśmy lunch. Potem najczęściej pomagałam Glorii w kuchni dla zwierząt. O 15:30 karmiłyśmy ptaki i sprzątałyśmy u nich w klatkach, a o 16.30 znowu szłyśmy do niedźwiedzi. Tym razem tylko ogarniałyśmy ich klatki z resztek jedzenia i dawałyśmy chlebek z miodem i chrupki. O 19.30 jedliśmy kolację. Czasami musiałam opowiadać dwu-trzyosobowym grupkom turystów o niedźwiedziach.
Kochałam moje niedźwiadki, zwłaszcza Arumę. Który stawał na dwóch łapkach domagając się orzeszków. Patrzyłam wtedy jak ten olbrzym (ważył jakieś 180 kg i miał 1,8 m wzrostu, gdy stał) rozgryza je delikatnie zębami i kładzie sobie na wielkiej łapie. Aruma był kochanym niedźwiadkiem, Tipnis była bardziej nerwowa i w sumie nie wiadomo było, czego się można było po niej spodziewać. Oboje jako dzieci zostali pozbawieni rodziców, tyle, że Aruma miał trochę więcej szczęścia, bo został „przechwycony” zanim ktoś zdążył go sprzedać. Od razu trafił pod opiekę troskliwych profesjonalistów z SOS Animals, a kiedy trochę podrósł przywieziono go do La Senda Verde. Tymczasem Tipnis męczyła się uwiązana na łańcuchu, aż została uratowana i znalazła nowy dom w LSV.
Tak wyglądał mój drugi wolontariat w tym ośrodku w 2021 roku. Wiele się zmieniło.
O ośrodku
Ośrodek La Senda Verde, czyli Zielona Droga położony jest przy tzw. drodze śmierci, uznanej za najbardziej niebezpieczną drogę świata. Początkowo posesja położona niedaleko miasteczka Coroico, ok. 2 godzin od La Paz, miała być przeznaczona na ośrodek ekoturystyczny. Tymczasem w pobliskiej miejscowości Jolosa pojawił się kierowca ciężarówki z kapucynką, którą zamierzał sprzedać na nielegalnym rynku. Marcelo Levy, współwłaściciel LSV, postanowił zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Udało się. Z czasem pojawiły się kolejne uratowane zwierzęta i ośrodek ekoturystyczny naturalnie przekształcił się w ośrodek dla dzikich zwierząt. W 2007 roku LSV zyskała status organizacji non profit. Obecnie na 8 hektarach przebywa około 700 zwierząt z 54 gatunków: kapucynki, czepiaki, wyjce, niedźwiedzie andyjskie, żółwie, oceloty, kapibara, pakarana oraz ptaki. Ośrodek oferuje przyjezdnym jedzenie (http://www.sendaverde.org/en/travel/restaurant/) prysznice i odpoczynek, nocleg w tzw. cabanas czy domku na drzewie (http://www.sendaverde.org/en/travel/ecolodge/).
Zwiedzanie
Są trzy możliwości zwiedzania: tzw. „The Senda Verde”, 45 – minutowe oprowadzenie po ośrodku podczas którego można poznać zwierzęta i ich historie, 20 – minutowe „Aruma Bear Tour”, czyli odwiedziny u niedźwiedzia okularowego Arumy oraz „combo Tour”, czyli połączenie obu.
The Senda Verde kosztuje 100 BOB (ok. 52 zł) dla obcokrajowców; Aruma Bear Tour ok. 15 zł dla obcokrajowców, a Tour Combo ok. 60 zł. Szczegóły na
http://www.sendaverde.org/en/travel/tours/wildlife-sanctuary-tours/.
Wolontariat- możliwości/wymagania/koszty
Są dwie możliwości odbycia wolontariatu: tzw. program rotacyjny (Rotational Program Experience) oraz zorientowany na niedźwiedzie andyjskie.
W przypadku pierwszego minimum to 2 tygodnie, drugiego 2 miesiące. Pierwszy tydzień kosztuje nieco ponad 700 zł, od trzeciego tygodnia płaci się 640 zł za tydzień, a od piątego 550 zł za tydzień. W cenę wliczone jest zakwaterowanie (pokoje z łazienkami na zewnątrz), trzy posiłki dziennie z herbatą/kawą rano i lemoniadą w południe.
Wolontariusz powinien być osobą ciężko pracującą, godną zaufania, kochającą zwierzęta, zmotywowaną, pełnoletnią. Podczas wolontariatu m.in. sprząta się klatki zwierząt, karmi się je, sprząta pomieszczenia np. klinikę. Jednym z naszych zadań było namalowanie numerów na skorupach żółwi i pomoc w ich kontrolnym przebadaniu. Dzień zaczyna się o 7:30 i kończy ok. 5:30. O 13:30 jest przerwa na lunch. W czasie wolnym można się bawić z małpami albo kapibarą. Osoby zostające dłużej mogą wziąć 1 dzień wolny w tygodniu.
Szczegóły na: http://www.sendaverde.org/en/support/volunteer/
Formularz można wysłać przez stronę internetową lub mailowo: vossiop@gmail.com
Strona ośrodka:
http://www.sendaverde.org/