Moja superbohaterka – Lina
Dostałam kolejne zadanie na miarę superbohatera: miałam zostać mamą zastępczą czterech osieroconych wełniaków. To takie małpki mieszkające np. w Peru. One były cztery, a ja jedna. Każdej trzeba było zapewnić miłość, opiekę, przypilnować, żeby zjadła, podać lekarstwa (małpki początkowo były chore), a do tego posprzątać u nich w klatce, po każdym posiłku i jak się załatwiły itd. Do tego jedna była bardzo chora i potrzebowała mojej opieki non stop.
Zapytacie co dolegało Linie (chorej małpce). Miała problemy z mięśniami na karku. Bidulka, kiedy się ją postawiło np. na stół, żeby coś zjadła, szurała po nim główką. Na pomoc przyszedł weterynarz i po przebadaniu małpki, podał jej zastrzyk. Pomogło, ale nie do końca. Lina, co prawda przestała szurać głową po ziemi, ale nadal samodzielnie nie chodziła. Kiedy przekraczałam próg klatki Lina wspinała się po mnie i do końca dnia zostawała przyczepiona do mnie.
Spróbujcie przez cały dzień chodzić z maskotką przyczepioną do klatki piersiowej, wyobraźcie sobie, że kilka razy dziennie musicie ją nakarmić, a do tego ona się załatwia.
Tak więc sprawa z Liną nie była prosta. Kochałam ją, ale trzymanie jej całymi dniami na mnie było trudne, żeby nie powiedzieć nie do wytrzymania. Lina na początku przyczepiona była do mojej klatki piersiowej, a kiedy siedziałam, rozkładała się na moich kolanach. Potem zmieniła strategię i kiedy wstawałam, ona przemieszczała się na moje plecy i miałam „żywy plecaczek”.
To nie wszystko inna małpka – Momo, kiedy tylko wstawałam z krzesła wskakiwała mi na głowę. Tak więc kiedy sprzątałam klatkę miałam jedną małpkę na głowie, a drugą na klatce piersiowej lub później na plecach. Na szczęście dwie pozostałe były całkiem samodzielne😊 Uff, co by to było, gdyby wszystkie „jeździły” na mnie całymi dniami 😊.
Wracając do mojego zadania: miałam sprawić, żeby Lina znowu zaczęła chodzić, a raczej skakać. Codziennie ćwiczyłam jej łapkami i robiłam jej masaże. Nie powiem, żeby się jej to podobało. Jej było dobrze, tak jak było. Próbowałam ją zachęcić też do wspinania się po gałęziach. Najpierw musiałam ją jednak zdjąć z siebie. Operacja ta nie była łatwa, bo Lina trzymała się mnie z całej siły, a jak tylko ją wsadziłam na drzewo, zaczynała płakać. Odsuwałam się od niej kawałeczek, a ona cała zapłakana szła do mnie, próbując na mnie wejść, a nawet wskoczyć. Kiedy oddaliłam się o krok za daleko, Lina zrezygnowała kładła się na gałęzi. Tak to wyglądało, aż pewnego dnia zobaczyłam, że Lina uwielbia zrobione z ciastek i bananów kulki. Wtedy nastąpił przełom. Mianowicie Lina musiała przejść po wszystkich gałęziach w klatce, żeby dostać kulkę. To samo musiała uczynić, aby dostać kolejną. Nie uwierzycie jak sprawnie i szybko chodziła, aby dostać smakołyk.
Po kilku dniach mogłam ją już odstawić na czas jedzenia, a po jakimś czasie sama zaczęła za mnie schodzić, najpierw tylko, żeby zjeść. Z czasem zostawała „poza mną” coraz dłużej, chodziła po gałęziach. Aż pewnego dnia zaczęła się bawić z innymi małpkami. Potem zaczęła skakać po drzewie, które wstawiliśmy im na zewnętrzny wybieg. To była najszczęśliwsza dla mnie chwila podczas wolontariatu w sierocińcu dla dzikich zwierząt. Lina zaczęła się bawić z innymi małpkami i to na drzewie.
I kto tu jest superbohaterem? Oczywiście Lina. Zresztą sami zobaczcie, jak to było.