Jak zostałam mamą nosorożca
Kiedy szłyśmy spać, Dani układała się wzdłuż mojego ciała i kładła głowę na mojej klatce piersiowej albo w ramionach. Ten dwumiesięczny, osierocony nosorożec potrzebował mamy. Prawdziwej niestety nie miał, za to miał mnie.
Pandemia nieco pozmieniała moje plany wyjazdowe i tak zamiast opiekować się szopami w Kanadzie, zostałam mamą zastępczą osieroconych i uratowanych mrówkojadów wielkich. W następnym roku znowu nie mogłam polecieć tam, gdzie zaplanowałam. Tymczasem zostałam poproszona o pomoc w opiece nad osieroconymi wyjcami w Boliwii. Kiedy wróciłam do Polski zastanawiałam się nad kolejnym wolontariatem. Myślałam o wyjeździe za kilka miesięcy, ale znowu los za mnie zdecydował. Do jednego z ośrodków trafiły maleńkie osierocone zebra i nosorożec. Zwłaszcza ten drugi potrzebował mamy zastępczej. I znowu pospieszyłam z pomocą. W 10 dni zorganizowałam wyjazd do Afryki, aby zostać mamą osieroconego nosorożca. Było to przeżycie niezwykłe i niezapomniane.
Kilkudniowy nosorożec został znaleziony sam. Jego mamy nigdzie nie było i nigdy się nie znalazła. Z zapaleniem płuc trafił do specjalistycznego ośrodka. Maluch miał też problemy z załatwianiem się, tak więc bidulka musiała przejść trzy operacje. Nazwano ją Ntandane, co w języku Zulu oznacza sierotę. My wołaliśmy na nią po prostu Dani.
Kiedy zaczynałam wolontariat, Dani miała ok. 6 tygodni, ważyła niespełna 100 kg, miała 78 cm wysokości i 136 cm długości. Z takimi gabarytami zaliczała się do grona największych „maluchów”, którymi się opiekowałam.
Polubiła mnie od pierwszej chwili. Pamiętam jak ją zobaczyłam. Była wtedy ze swoją mamą zastępczą, która za kilka dni wracała do domu, a ja miałam zająć jej miejsce. Dani od razu do mnie podeszła i mogłam ją połasiać po buziaku i głowie. Zawsze do mnie podchodziła, jak tylko mnie widziała. Jakby czuła, że będę jej nową mamą.
Funkcję tą pełniłyśmy na zmianę z drugą wolontariuszką. Przez 48 godzin ona była z Dani, przez kolejne dwie doby ja, po czym znowu ona, a następnie ja itd.
Zanim jednak miałam przejąć pełną opiekę nad maluchem, musiałam poznać Dani i wszystkie obowiązki. Tak więc po dwóch dniach wolontariatu razem z drugą mamą zastępczą spałyśmy w klinice z Dani. Wówczas maluch był karmiony sześć razy dziennie, czyli dwa razy w nocy: (o 22 wieczorem, 2 nad ranem) i o 6 rano, 10, 14 i 18. W ciągu dnia poznawałam inne swoje obowiązki, a w nocy znowu spałam z Dani i jej drugą mamą zastępczą. Początkowo spałam bardzo czujnie, a każdy szelest mnie budził. W pewnej chwili się zerwałam, bo myślałam, że Dani robi siku. Okazało się, że to był Kicker – osierocona zebra, która spała w boksie obok. W jego „sypialni” pod siankiem była specjalna mata, tak, że maluch się nie ślizgał. Ponadto w matę wsiąkał jego mocz. Tymczasem tu, gdzie my spałyśmy był tylko materac i sianko. Tak więc jak Dani się w nocy załatwiała, podstawiałyśmy plastikowe wiaderko. Potem jego zawartość wylewałyśmy do ubikacji i myłyśmy wiaderko.
Poza tym, że czujnie, więc słabo spałam, to była wspaniała noc. Dani bowiem przytulała się do mnie. Położyła nawet główkę na mojej klatce piersiowej. Było to urocze, ale tym bardziej musiałam uważać. Dani bowiem w nocy się „rzucała”. Podejrzewamy, że miała koszmary. Tak więc kompletnie niespodziewanie potrafiła energicznie machnąć głową czy nogą. Na szczęście z czasem maluch zaczął się uspokajać i spałyśmy wtulone w siebie bez ryzyka, że coś mi niechcący zrobi.
Dani ewidentnie potrzebowała mamy. Dlatego przez 48 godzin non stop byłyśmy z nią. Maluszek, kiedy zostawał sam stresował się i płakał.
Zmianę zaczynałyśmy wieczorem. Po kolacji i wykąpaniu się zmieniałam drugą mamą zastępczą. Spałam z Dani i spędzałam z nią cały dzień. Wieczorem na chwilę przychodziła moja zmienniczka, żebym spokojnie mogła zjeść kolację i wykąpać się. Rano myłam się i przebierałam w łazience w klinice. I spędzałam z maluchem kolejny dzień. Wieczorem po kolacji przychodziła druga mama zastępcza i spędzała z Dani dwie doby. Zmieniałam ją tylko wieczorem, żeby mogła zjeść i wykąpać się. Potem znowu byłam z Dani przez 48 godzin, a następnie ona. I tak na zmianę.
Dani początkowo piła mleko 6 razy dziennie, a potem 5 razy w ciągu dnia(wieczorem i w nocy dostawała trochę więcej, a przerwa między karmieniem była dłuższa). Kiedy przyjechałam, mleko robiły pracownice ośrodka, a mamy zastępcze tylko karmiły malucha. Ja jednak lubię całościowo opiekować się moimi podopiecznymi. Poza tym nie widziałam sensu, żeby kolejne osoby zarywały noce, tylko po to, żeby zrobić mi mleko dla Dani i nakarmić Kickera. Tak więc przejęłam porcjowanie mleka i jego robienia (ta która opiekowała się Dani robiła mleko oraz karmiła w nocy i rano także Kickera). Dla mnie karmienie Kickerka było dodatkowym bonusem, bo bardzo pokochałam tą zebrę.
Maluchy dostawały sproszkowane, chude mleko. Codziennie rano przygotowywałam porcje na cały dzień. Ważyłam sproszkowane mleko 430 g, 104 g glukozy i do tego dodawałam 3 łyżeczki witamin. Na wieczorne i nocne karmienie porcje były trochę większe. Do każdego karmienia dodawałyśmy także probiotyk: 1 łyżeczkę Dani i 3 łyżeczki dla Kickerka. Dani dwa razy dziennie dostawała do mleka jeszcze specjalne krople i o 6 rano pastę na żołądek. Do ciepłej wody wsypywałyśmy przygotowaną przeze mnie mieszankę mleka, glukozy i witamin, a następnie mieszałyśmy. Potem przelewałyśmy do butelek 1 l dla Kickera i 3,3 l dla Dani. Wieczorem i w nocy Kicker dostawał po 1,35 l mleka, a Dani po 4 l.
W ciągu dnia chodziłam z Dani po ośrodku. Żeby za mną podążała naśladowałam odgłosy wydawane przez jej mamę orasz szurałam butami o ziemię. Czasem biegałyśmy.
Jak maluch był zmęczony kładł się z głową na moich kolanach. Głaskałam ją wtedy po mordce. Nosorożce mają twardą, grubą skórę, ale na mordce jest ona mięciutka i milutka w dotyku. Dani uwielbiała, kiedy ją głaskałam po pyszczku, albo w pachwinie. Jak była zadowolona, zakręcała ogonek.
Czasami zabieraliśmy ją na spacery poza ośrodek albo na kąpiele błotne. Ale o tym napisałam już w innym wpisie.