Pokochać hienę
Kiedy po raz pierwszy w życiu usłyszałam śmiech hieny przeszły mnie ciary po plecach. Przypominał mi mieszankę histerycznego ludzkiego śmiechu z sygnałem karetki. Długo trwało zanim się oswoiłam z tym specyficznemu dźwiękiem, a słyszałam go każdej nocy, bowiem hieny mieszkały naprzeciwko mnie. Mimo tego hieny cętkowane pokochałam od pierwszego spotkania. Po prostu okazały się wielkimi pieszczochami. A ja z powołania jestem głaskaczem zwierząt. Jak tylko przechodziłam koło ich zagrody, podchodziły do ogrodzenia, żebym je miziała. Żałowałam tylko, że nie możemy wchodzić do nich do środka. Na mojej liście marzeń, czyli zwierząt, z którymi chciałabym pracować, szybko pojawiły się więc hieny.
Marzenie to miało się spełnić rok później. Podczas mojego drugiego wolontariatu w tym ośrodku. W położonym w RPA Moholoholo ratuje się chore, ranne, osierocone zwierzaki. Pewnego dnia trafiały tam dwie hienki, bowiem niedobry człowiek zabił ich mamę. Niedługo potem przyjechałam ja. W dodatku trafiłam do grupy ich opiekunki i mogłam jej pomagać w opiece nad hienami, często wręcz ją zastępować: dawać im jeść, sprzątać u nich w klatce. Często też po prostu je odwiedzałam.
Bonzie i Marley (tak się nazywały owe hienki) miały opinię agresywnych, a dzień przed moim przyjazdem zaatakowały jedną z wolontariuszek. Dlatego wchodząc pierwszy raz do ich zagrody, zrobiłam to z pewną dozą nieśmiałości i kompletnym brakiem zaufania. Mimo, że wiedziałam, że pierwsze chwile mogę zaważyć na naszej relacji stałam tuż za wejściem. Kiedy podeszły mnie obwąchać wiedziałam, że nadszedł czas ustalenia pozycji w stadzie. To ja musiałam być górą, pewna siebie zrobiłam krok na przód. Podczas pierwszych dni, kiedy psotne hieny próbowały mnie, nigdy się nie cofnęłam, zawsze szłam naprzód, jak stawały się niegrzeczne – klaskałam. To wystarczyło. Ja byłam górą i mogłyśmy przejść do drugiego etapu – zaprzyjaźniania się. Nigdy mnie nie atakowały i nie były w stosunku do mnie agresywne. Często domagały się pieszczot. Najbardziej lubiły, kiedy głasiałam je pod bródką. Zwłaszcza Bonzie. Jak mnie tylko widziała przychodziła się pieścić. Marley był bardziej zabawowy. Cóż, gdyby to ode mnie zależało „Ty hieno”, znaczyłoby „Ty pieszczochu”. Zresztą sami zobaczcie.