Wycie o pomoc
Historia ta zaczęła się w tropikalnym lesie w Boliwii. Tu na świat przyszedł pewien mały wyjec. Niestety nie było mu dane cieszyć się mamą i wolnością. Źli ludzie prawdopodobnie zabili jego mamę, a jego zabrali z lasu do miasta. Chcieli go sprzedać. Maleńka małpka czuła, że dzieje się coś złego, więc postanowiła wydostać się. Wyskoczyła z rozsuniętego plecaka na drzewo. Ale wszystko wokół było obce. Nie było mamy, nie było lasu i biedny wyjec nie wiedział, co dalej robić. Bidulek rozpłakał się. Ten płacz (czyli wycie) usłyszeli policjanci i zdjęci maluszka z drzewa. Potem zadzwonili po Vicky. Ta Pani jest właścicielką ośrodka, do którego trafiają zwierzaki, które potrzebują ludzkiej pomocy. Ja w tym czasie opiekowałam się niedźwiadkami w tym ośrodku. Nazywał się on La Senda Verde (co po polsku oznacza zieloną drogę).
Pewnego dnia, kiedy szłam przygotować jedzenie dla niedźwiadków, zobaczyłam Vicky z małym zawiniątkiem. Za nią podążał sznureczek małpeczek z ośrodka. Wszystkie były ciekawe, co ona tam ukrywa. Kiedy weszłyśmy do budynku, a małpki zostały na zewnątrz, Vicky rozsunęła ręcznik. Spojrzały na mnie wielkie przerażone oczy ok. sześciomiesięcznego wyjca. Był przeuroczy. Miał piękną czarną mordkę, niemal w kształcie serca i małe, czarne, sterczące uszka. To był pierwszy dzień jego nowego życia. Nazwano go Pomelo, jak ten owoc.
Przez pierwsze tygodnie przez 24 godziny na dobę zajmowały się nim na zmianę dwie mamy zastępcze: 60-letnia Brytyjka Cyndy i dwudziestokilkuletnia Amerykanka Anna. Kiedy ta druga się rozchorowała, ja przez pewien czas ją zastępowałam. Wybór ten był naturalny, bowiem mieszkałam w domku z Cindy i maluszek mnie znał.
Codziennie rano Pomelo dostawał mleczno-owocową formułę, kilka liści sałaty, marchewkę i liście bananowca. Potem w specjalnej plastikowej klateczce przenoszony był do kliniki, gdzie spędzał cały dzień. Tam miał dla siebie jedno pomieszczenie, w którym był fotel i mnóstwo lin, żeby maluch mógł się bawić i trenować mięśnie. Miał też hamak, w którym mógł odpoczywać. Znalazło się tam także lusterko, po to by Pomelo wiedział jak wygląda i mógł w przyszłości rozpoznawać inne wyjce.
Mały wyjec był bardzo aktywny i rozrywkowy, uwielbiał się bawić i odkrywać nowe rzeczy. Przechodził z liny na linę, łapał jedną łapką za niebieskie gumowe kółko, potem dodawał tylną łapkę i ogonek, wszystkimi łapkami trzymał się kółka, by za chwilę zwisać z niego głową do dołu trzymając się obręczy tylko ogonem. Co chwila wchodził mi na rękę, dalej na plecy i z powrotem na liny. Jak się trochę zmęczył, przysiadał na moim ramieniu, a ogonkiem obejmował moją szyję. Zaciekawiły go moje włosy. Zazwyczaj jak na mnie siadał, bawił się nimi. Kiedy był już całkiem zmęczony, układał się na moich kolanach do snu. Powieki same mu się zamykały, a on jeszcze walczył. Tyle ciekawych rzeczy było do zobaczenia. Aż w końcu zasypiał, trzymając mojego palca w swojej małej łapeczce. Pod koniec dnia Cyndy zabierała go do domu. Tam jeszcze maluch bawił się i hasał. Kiedy robił się marudny, był to znak, że chce spać. Cyndy kładła się do łózka, a on układał się na jej klatce piersiowej. Ja natomiast najpierw przynosiłam kolację współlokatorce, a potem sama szłam jeść.
Kiedy Pomelo trafił do La Senda Verde był bojaźliwy i marudny. Demonstrował to jęczeniem i innymi wydawanymi przez siebie dźwiękami, czasem nawet kogoś ugryzł.
Z czasem uspokajał się i nabierał pewności siebie. Z jednej strony stawał się coraz grzeczniejszy, z drugiej miał coraz więcej chęci do zabawy. Pamiętam jak początkowo nieśmiało wchodził po schodach, albo po barierce trzymając się jej mocno nogami i ogonkiem. Z czasem nabrał pewności siebie i wchodził najwyżej jak tylko mógł i zwisał głową do dołu trzymając się tylko ogonkiem drewnianej belki. Kolejnym wyzwaniem dla niego były skoki. Uwielbiałam patrzeć jak siedział i zastanawiał się czy da radę przeskoczyć z barierki na materac. Jego taktyka polegała na tym, żeby skoczyć tak wysoko, jak to tylko możliwe. Myślał, że wtedy poleci dalej. Kiedy mu się udawało skoczyć z jednej rzeczy na drugą, szukał dalszych odległości. Z jednego materaca na drugi, na drewnianą szafkę, na stołek, z powrotem na barierkę. Zawsze bardziej do góry niż w dal. Strach w jego oczach zastąpiły ciekowość i radość.
Towarzyszyłam mu w najważniejszych momentach w jego życiu, m.in. w jego pierwszym spacerze na świeżym powietrzu. Była piękna, słoneczna pogoda. Anna wzięła go na ramionach do klatki dla ludzi, tak aby mógł poznać inne małpy, ale żeby czuł się bezpieczny, żeby się nie wystraszył. Małymi kroczkami wprowadzaliśmy go do świata małp.
Wszystkie małpki z ośrodka były niezwykle ciekawe nowego mieszkańca i nie mogły się doczekać, żeby go poznać. Wyjce, czepiaki i sajmiri biegły po siatce z zewnętrznej strony, a my byliśmy z oszołomionym Pomelo w środku. Maluch czuł się onieśmielony tak dużym zainteresowaniem i tyloma nowymi twarzami. Początkowo był wręcz przerażony. Kurczowo trzymał się swojej matki zastępczej i szeroko otwierał oczy. Kulił się, kiedy inne małpy wkładały łapy przez siatkę, żeby go dotknąć. Jednocześnie był bardzo ciekawy otaczającego go świata. Otwierał wielkie oczy i wszystko obserwował, próbował poukładać to w swojej małej głowie. Kiedy zorientował się, że ciekawskie małpki, nie robią mu krzywdy, zaczął coraz pewniej badać otaczającą go rzeczywistość. Wziął w łapeczkę wpadające do korytarza roślinki i je badał. Przyglądał się innym małpkom. W końcu odważył się wejść na siatkę. Z drugiej strony podszedł do niego dorosły wyjec. Powąchały się i dały sobie buziaka. Ich rączki na chwilę dotknęły się. Potem Pomelo zszedł z siatki i ponownie usadowił się na ramionach Anny.
To był jego pierwszy, ale nie ostatni spacer. Za każdym razem mały wyjec był coraz śmielszy. W końcu nadeszła chwila, kiedy mógł dołączyć do grona pozostałych jedenastu wyjców mieszkających w La Senda Verde. Początkowo czuł się zagubiony i przeraźliwie płakał. Szybko zajęła się nim jego nowa mama zastępcza, tym razem już z właściwego gatunku. W jej ramionach Pomelo uspokoił się. Z czasem poznał wszystkie wyjce. Teraz to one nauczą go wszystkiego. Jego nowe życie miało niewiele różnić się od tego jakie wiódłby na wolności. Bowiem w La Senda Verde większość małp porusza się bez ograniczeń po 8 hektarowej posesji. W większości jest to las, w którym małpy mają swoje terytoria. Codziennie dostają jedzenie i są pod opieka weterynarza.