Kangurze przedszkole
18 głodnych osieroconych kangurków czekało na swoje mleczko. Początkowo wszystkie wydawały mi się identyczne.
Na początku mojego wolontariatu w ośrodku Kangaloola Wildlife Shelter jednym z moich zadań było karmienie osieroconych kangurków. Było ich 18. Ponieważ były w różnym wieku i dostawały różnią ilość mleka, ich butelki były oznaczone kolorowymi gumkami: Lexi – czerwoną i zieloną, Molly pomarańczową, Antona niebieską i zieloną, Chancy fioletową i różową. Tylko skąd miałam wiedzieć, który jest który. Przed moim pierwszym karmieniem zapytałam Emmę, wolontariuszkę, która była w tym ośrodku od ponad miesiąca, czy mają jakieś znaki charakterystyczne, ale niewiele mi to pomogło. Jak weszłam to wszystkie wydawały mi się takie same, no może poza Bearem i Antonem, które były największe i łatwo było je odróżnić od reszty.
Emma, pokazała mi jak karmić kangurki, a potem wskazywała kangurka, którego mogłam nakarmić. Cierpliwie uczyła mnie, który jest który. Jako pierwszą zaczęłam rozpoznawać Lexi, bo ona zawsze do mnie przychodziła. Potem Beara i Antona. Następnie Molly, bo wyglądała jakby miała zeza, tak więc nie można było jej z nikim pomylić. Potem Chancy, Cheeko itd. Dosyć szybko nauczyłam się imion większości maluchów. Podobno szybciej niż większość wolontariuszy. Emma była ze mnie dumna, a mnie było bardzo miło. Ale przyznam szczerze, że stresowało mnie to. Wiedziałam jak ważne jest to, żeby każdy dostał odpowiednią butelkę i bałam się, że kogoś pomylę. Łatwiej było z tymi, które na ogół leżały w swoich torbach. Do toreb przypięte były bowiem plakietki z imionami ich właścicieli i przypisanymi do nich kolorami.
Codziennie rano przygotowywałam ok. 150 butelek mleka na cały dzień dla wszystkich naszych podopiecznych: kangurków, wombatów i walabii bagiennej.
Najpierw na stole rozstawiłam butelki w porządku kolorystycznym. Potem robiłam mleko.
Przygotowywanie mleka i karmienie to najważniejsze zadania na wolontariacie w tym ośrodku, dlatego cieszyłam się, że byłam za to odpowiedzialna. Do specjalnego plastikowego dzbanka wlewałam 400 ml gorącej wody i trochę zimnej. Temperaturę sprawdzałam małym paluszkiem (oczywiście dokładnie wcześniej myłam ręce). Woda nie mogła być ani za gorąca, ani za zimna. Musiała mieć idealną temperaturę, potem wsypywałam do niej 400 ml specjalnego mleka w proszku. To dokładnie mieszałam. Jak wydawało mi się, że już nie ma grudek, odstawiałam na chwilę, jeśli jeszcze jakieś były wypływały na powierzchnię, więc musiałam je rozetrzeć łyżką. Jeśli nic nie wypłynęło, znaczyło, że mleko jest dobrze rozmieszane. Wtedy dolewałam wodę do 2 l. Potem rozlewałam mleko do poszczególnych butelek. W zeszycie miałam rozpiskę, który kangurek dostaje ile mleka i jakie ma kolory. Po kilku dniach znałam już wszystko na pamięć. Przykładowo Lexi piła 65 ml mleka, Anton 90 ml, a Bear 95 ml. Z czasem zrobiło się łatwiej, bo wszystkie piły całe butelki (czyli 100 ml).
Jak już wszystkie butelki były napełnione, nakładałam smoczki i pakowałam do koszyczków, a te chowałam do lodówki. Jeden koszyczek= jedne karmienie w przedszkolu. Potem wystarczyło wyjąć koszyczek z lodówki, przełożyć butelki do miski z gorącą wodą i jak mleczko się zagrzało, można było karmić kangurki. Trzeba było je wstrząsnąć i sprawdzić czy temperatura była odpowiednia. Za gorące mogłoby poparzyć kangurka, po zbyt zimnym mógłby go boleć brzuszek.
Kangurki w przedszkolu początkowo karmiliśmy pięć razy dziennie. Potem już tylko 4 razy dziennie.