Criadouro Onca Pintada
Criadouro Onca Pintada, Kurytyba, Brazylia
Criadouro Onca Pintada to najpiękniejszy, największy i chyba „najweselszy” ośrodek rehabilitacyjny dla dzikich zwierząt w jakim byłam. Specjalny architekt zajmuje się tworzeniem zagród i klatek dla zwierząt. Cały ośrodek jest przepięknie zaprojektowany, a zwierzęta żyją jakby w „luksusowych apartamentach”. Jaguary, które uwielbiają wodę mają wodospady i oczka wodne, w których mogą bawić się i pływać. Mrówkojady wielkie mają swoje pieczary, a czteropalczaste domki, w których spędzają noce. Klatki są pełne zieleni i różnych atrakcji dla zwierząt. Uwielbiałam sprzątać ogromną, pełną labiryntów ptaszarnię, mimo, że było to żmudne zajęcie, bo jest tam przepięknie, niemal jak w raju.
Jako wolontariuszka codziennie mogłam sobie wybrać jednego z siedmiu pracowników, któremu pomagałam. Stworzyłam a la grafik, tak, aby każdego dnia pracować z kimś innym. Dzięki temu mogłam poznać wszystkie zajęcia i zwierzęta. Rose zajmowała się przede wszystkim ptaszkami, jeżykami, których klatki leżały niedaleko naszego domu i kuchni; Silvana ptaszarnią, wyjcami, lisami krabojadami oraz wolno żyjącymi na terenie ośrodka ostronosami; Neusi koteczkami (jaguarami, pumami, jaguarundi), szopami krabojadami; Francisco mrówkojadami, ptakami, ocelotami; drugi Francisco tapirami, ptakami, mazanami, kapibarą, jeleniem bagiennym, Lair małpkami i ptakami, Natalia lisoszakalami, ptaszkami, sajmiri, margajami.
Najcięższa praca była z Neusi, bo wiele zwierząt, którymi ona się opiekowała mieszkała w klatkach na obrzeżach ośrodka, a do tego koteczki dużo jedzą (najmniejsza porcja 0,5 kg, największa dla jednego z jaguarów 1,7 kg), poza tym), więc trzeba było tachać pod górę ciężką taczkę. Mimo to uwielbiałam z nią pracować, bo się uzupełniałyśmy. Z innymi pracownikami ja robiłam coś, a w tym czasie oni coś innego, a z Neusi wszystko robiłyśmy wspólnie, rozumiałyśmy się bez słów i idealnie się uzupełniałyśmy. Pomagałyśmy sobie nawzajem. Ciężka fizycznie praca mijała w przyjemnym, wesołym nastroju, bowiem wszyscy pracownicy ośrodka byli przemili i zazwyczaj weseli. Zwłaszcza Rose, która często podśpiewywała pod nosem i żartowała.
Pracę zaczynaliśmy o 7 rano (można zaczynać o 8) przygotowując jedzenie dla zwierząt, potem szliśmy sprzątać klatki i karmić naszych podopiecznych. Codziennie chodziłam w kaloszach, bowiem sprzątanie polegało głównie na polewaniu wody z węża na asfaltowe chodniki i ich czyszczeniu. W większości klatek są „asfaltowe” alejki i odpływy, do których ściekają brudy, albo zwierzęta jedzą w specjalnych pomieszczeniach, w których podłoga wyłożona jest płytkami. W południe przyjeżdżały owoce i warzywa z supermarketu. Trzeba było je rozładować i posegregować. To była jedna z najcięższych i najmniej lubianych przeze mnie prac. Potem jest godzinna przerwa na lunch. Po południu znowu sprzątanie klatek i karmienie zwierząt. Uwielbiałam tą pracę. Zawsze był czas, żeby chodź przez chwilunie pobawić się z mrówkojadem, pogłaskać czepiaka Chicę po ogonku wystawionym z klatki, przytulić Tche (mojego „Lisku Lisku”) czy popatrzeć na masę zwierząt, których nigdy wcześniej nie widziałam na żywo. W weekendy wieczorami chodziłyśmy z Cris karmić mleczkiem jedenastomiesięcznego jaguara Perseu, a jego rodzicom dawałyśmy gotowane jajka z ręki. Wieczorami siadałam na schodkach koło klatki czepiaków, Chica wystawiała mi ogon do głaskania, a Chicunio początkowo dawał łapeczkę, a potem się odwracał, żebym go głasiała po karczku. Czasami nawet mogłam wejść od nich do klatki, żeby je popieszczotkować.
Popołudniami coraz częściej pracowałam z weterynarzem Georgem. Opatrywaliśmy ranną mazanę, badaliśmy papugi, robiliśmy sekcję zwłok leniwca, leczyliśmy chorego mrówkojada czteropalczastego. Ponieważ George znał dobrze hiszpański, dużo łatwiej było mi z nim się porozumiewać. Poza tym bardzo wiele się od niego nauczyłam.
Kiedy skończyłam zajęcia wcześniej, szukałam Francisco, żeby nakarmić z nim mrówkojady. W pewnym momencie nawet zaczął mi pozwalać wchodzić do mrówkojadów wielkich i dawać jedzonko jednemu z nich. Z małymi zawsze się mogłam pobawić, bo już nigdzie się nam nie spieszyło. Poza tym trzeba było zamknąć je w domkach na noc.
W weekendy pracowały tylko dwie osoby i ograniczano się do dawania jedzenia i sprzątnięcia niektórych klatek. W niedziele pracowałam tylko przed południem, bo Chris zapraszała nas na obiad. Z tego względu niedzielne popołudnia były dla nas – wolontariuszy obowiązkowo wolne. Delektując się pysznymi potrawami przygotowanymi przez Cris, rozmawiałyśmy z nią i Luciano o sytuacji dzikich zwierząt w Brazylii, ochronie środowiska, lasach itp. Któregoś popołudnia Luciano zabrał nas do pumy Afrodity, którą do tej pory mogłam głaskać tylko przez kraty.
Ośrodek nie jest dostępny dla turystów. Wolontariat gorąco polecam 🙂
W 2020 roku wróciłam do tego ośrodka i powierzono mi opiekę nad osieroconymi mrówkojadami wielkimi. O tym niesamowitym doświadczeniu opowiedziałam na przygotowanym specjalnie dla Was filmie.
O swoich obowiązkach podczas drugiego pobytu napisałam we wpisie:
O ośrodku
W połowie lat 90-tych znany brazylijski onkolog Luciano do Valle Sabóia i jego żona Cris kupili 60 hektarową ziemię w oddalonej o 30 km od Kurytyby, Campina Grande do Sul. Ich marzeniem było zalesienie części terenu i stworzenie tam domu dla wolno żyjących mazam z rodziny jeleniowatych. W efekcie na posesji powstał ośrodek rehabilitacyjny dla dzikich zwierząt. Wszystko przez jaguara Yukę, który całe swoje dziesięcioletnie życie spędził w małej betonowej klatce w pewnym zoo. Jego przyszłość stanęła pod znakiem zapytania, kiedy zaczęto likwidację placówki. Wówczas o pomoc zwrócono się do Luciano i Cris, którzy zlitowali się nad biednym zwierzęciem. Wybudowali mu piękną, dużą, pełną zieleni klatkę i zapewnili towarzystwo. Yuka dał początek współczesnej arce Noego. Criadouro Onca Pintada stał się z czasem nowym domem także dla jaguarundi, ocelotów, oncilli, wyjców, wilków grzywiastych, kapibar, psów leśnych, wielu gatunków ptaków m.in. wielkich harpi, papug. Obecnie na terenie o powierzchni 132 hektarów mieszka ponad dwa tysiące zwierząt z 190 gatunków.
Wolontariat- wymagania/koszty
W zasadzie każdy może zostać wolontariuszem. Wystarczy podać dane osobowe i termin.
Co prawda znajomość portugalskiego nie jest wymagana, ale jest bardzo pomocna, bowiem pracuje się z opiekunami zwierząt, którzy w większości w ogóle nie znają angielskiego. Wolontariusze mogą sobie wybrać, z kim danego dnia chcą pracować. Ja wprowadziłam system rotacyjny, tak, żeby z każdym pracować tyle samo dni. Z niektórymi zwierzętami m.in. mrówkojadami, lisoszakalem, jaguarem można mieć bezpośredni kontakt.
Prace zaczyna się ok. 7/8 rano i kończy ok. 17 (z godzinną przerwą na obiad). Rano przygotowuje się jedzenie dla zwierząt, następnie sprząta klatki zwierząt i je karmi. W południe przyjeżdża ciężarówka z jedzeniem, trzeba ją rozpakować i posegregować owoce i warzywa. Pracuje się 7 dni w tygodniu, ale można wziąć wolne np. w weekend.
Wolontariusze mieszkają w uroczym, trzypokojowym (dwie sypialnie każda z własną łazienką plus salon z kuchnią) domku, który znajduje się w samym centrum ośrodka, nad kuchnią, w której przygotowuje się jedzenie dla zwierzaków.
Minimalny czas pobytu: tydzień.
Koszt 550 USD tygodniowo. W cenę wliczone jest: jedzenie (dosłownie wszystko, łącznie z ciastkami czy czekoladą) oraz picie. Samemu przygotowuje się posiłki, ale można poprosić o każdy produkty.
Odbiór z lotniska za dodatkowe 25 USD.
Maksymalna liczba wolontariuszy: 6.
Po wolontariacie otrzymuje się certyfikat.
Kontakt:
contato@criadourooncapintada.org.br
Strona ośrodka:
http://criadourooncapintada.org.br/en/
Ośrodek nie jest dostępny dla turystów.